piątek, 20 sierpnia 2010

Jak powstalo Tuli?


Jesteśmy rodzicami i jest to dla nas najważniejszym wyzwaniem, najwiekszą pasją. Codzienne trudności przemierzamy razem z dziećmi. Czasami w dosłownym znaczeniu, bo nosimy swoje dzieci często i wszędzie.
Praktykujemy rodzicielstwo bliskości, dbamy o zdrowe, ekologiczne odżywianie i pielęgnację naszych dzieci. Czytamy im, uczymy respektu dla innych ludzi, zwierząt i środowiska. Nie oglądamy telewizji, bo informacje czerpiemy ze źródeł wybranych przez samych siebie, a nienarzucanych nam przez media.
Zaprojektowaliśmy nosidełka Tuli na bazie własnych potrzeb i wymagań. My i nasze dzieci, pokochaliśmy Tuli i wierzymy, że Twoja rodzina także dostrzeże zalety naszych nosidełek.
Ale może najpierw poznajmy się...                                                       
Ula (ja)  wychowała się w Polsce. Szkołę średnią postanowiła ukończyć w USA i w taki sposób przypadkowo trafiła do San Diego. Mike (mój mąż), urodził się w Wietnamie. Miał roczek, kiedy rodzice jego przyjechali do USA. Nie całkiem przypadkowo, ale także i on trafił do San Diego.
Poznaliśmy się na studiach. Oboje, bardzo spontaniczni, nigdy nie potrafiliśmy zaakceptować zwyczajności i szarej codzienności.
Jako młodzi, niezależni ludzie, po kilku latach pracy i dobrej zabawy, postanowiliśmy zostawić wszystko i podróżować. Wiedzieliśmy, że nie chcemy martwic się teraz o plany emerytalne, a później obudzić się mając 60 lat i mimo statecznej sytuacji finansowej, nie mieć pasjonujących wspomnień i doświadczeń życiowych.
W przeciągu dwóch dni zdecydowaliśmy, że jedziemy. Gdzie? Najpierw Azja. Chcieliśmy poznać kraj i kulturę, z której pochodzi Mike. W Polsce bywaliśmy, co roku, wiec nadeszła kolej na Wietnam... A skoro już tak daleko, to, dlaczego nie zahaczyć o inne kraje Dalekiego Wschodu...?! No i nadal było nam trochę mało, bo podróżowanie bardzo wciąga... Wyruszyliśmy następnie do Ameryki Pd. Gdzie? Bilety do Limy, Peru... a gdzie potem to zobaczymy.
Przygodom, jakie przeżyliśmy nie dorównają żadne skarby świata, a przyjaźnie, jakie zawarliśmy pozostaną nam bliskie na zawsze.
Podróże uczą. I to na różne sposoby. Jeden z nich, o którym chcę opowiedzieć, jest związany z ludźmi i ich zwyczajami, a mianowicie kobietami, które nas niezwykle zafascynowały. Ogromne wrażenie wywarły na nas kobiety zarówno w Azji jak i w Ameryce Pd, które kilka dni po urodzeniu dziecka, nie mając sytuacji sprzyjających odpoczynkowi i wyłącznego zajmowania się niemowlęciem, musiały powracać do swoich obowiązków. Dziecko wkładały, więc do chusty, zawiązując na plecach i powracały do pracy. Dzieci były wyjmowane tylko do karmienia lub przewijania.
Nie wiedząc nic, ani o ciężkiej pracy fizycznej, ani o dzieciach, obserwowaliśmy to z takiego naszego młodego punktu widzenia. Szkoda nam było tych kobiet, bo wydawało się, że zasługiwały na odpoczynek. Mimo wszystko w żadnym momencie nie było nam szkoda ich maluszków. Sposób, w jaki dziecko spokojnie siedziało, szczęśliwe, że jest tak blisko matki, w cieple i bezpieczne, nie wywoływał współczucia.
Z tej podróży, nie wiedząc, że (i kiedy) pewnego dnia sami będziemy rodzicami, przywieźliśmy peruwiańską chustę (tak na prawdę to raczej przypominała ona kocyk) i dziecięcy, wełniany sweterek z alpaki w kolorach Cusco.
No i okazało się, że musiał przemawiać jakiś wewnętrzny instynkt, bo po ponad dwumiesięcznej wycieczce po Ameryce Południowej, siedząc w kawiarni w Buenos Aires, z wilczym apetytem na kwaśną zupę Tajska Tom Yum, zdaliśmy sobie sprawę z tego, że nasza do tej pory dwuosobowa rodzinka się powiększy! 
Rezygnując z pozostałych planów podróży, zabraliśmy swoją peruwiańską chustę i wełniany sweterek i bardzo szczęśliwi wróciliśmy do domu.
Nasza córeczka od urodzenia nie lubiła być odkładana do łóżeczka, spać lubiła tylko w chuście, więc mama i tata większość nocy ‘tańczyli’ w chuście, którą potem magicznie zamieniali w hamak umieszczony po środku łóżka. W nocy córeczka ‘wędrowała’ z naszego łóżka do hamaka, no i często powracała do chusty. W dzień, pomimo wielu zewnętrznych komentarzy o rozpieszczaniu dziecka, nasza dzidzia spędzała większość czasu w chustach, spacerując po pięknym parku Balboa lub plaży Coronado z mamą i tatą.
Julek, następny "dodatek do rodziny" pozwalał rodzicom na kilka godzin snu w nocy, nie mniej jednak od około 3 lub 4 miesiąca życia także zasypiał głównie noszony w nosidełku Mei Tai. Pomimo tego, że chustę bardzo lubiliśmy przy pierwszym dziecku, to o wiele szybciej wiązało się nam Mei Tai lub zapinało klamerki od nosidełka ergonomicznego. Wieczorami w domu, owszem, na początku używaliśmy chusty, ale na wyjścia nie zdawała ona egzaminu. Szczególnie przy wyjściach jednego rodzica z dwójka maluchów. Każdy moment się liczył. Poza tym, nasza starsza księżniczka też męczyła się szybko i często maluch musiał jej ustępować miejsca w nosidle, więc ciągłe odwiązywanie i zawiązywanie nie wchodziło w grę.
Pokochaliśmy nosidła miękkie i wypróbowaliśmy różniste dzięki miejscowym klubom noszenia, które posiadały bardzo bogatą wypożyczalnię nosideł i chust. Wybredni byliśmy, i widzieliśmy wiele zalet w różnych nosidłach i marzyliśmy o połączeniu ich w jedno, a że nasza Ba Noi (po wietnamsku babcia) jest niezwykle utalentowaną krawcową, na nasze życzenie uszyła nam piękne nosidło spełniające większość naszych wymagań... I w dodatku było ono ładne i kolorowe. Potem już je tylko udoskonalaliśmy. Zajęci pracą i dziećmi, nigdy nie myśleliśmy o tym, aby szyć takie innym rodzicom, ale nasza pasja rosła... a grono fanów naszych nosidełek też.
Dopiero po przyjeździe do Polski, gdzie często na ulicach pytano o nasze nosidełko, wydało nam się bardzo oczywiste, że trzeba by tę energię i pasję do noszenia i kreatywność projektowania w coś zainwestować. Tak też, jak większość naszych decyzji ;) z dnia na dzień postanowiliśmy szyć Tuli. Nie kompromisując żadnych z naszych zasad, wierząc, że mieszkając w danym środowisku, trzeba o nie dbać, Tuli musiały być szyte w Polsce!
Naszym pragnieniem jest bycie szczęśliwymi, spędzić jak najwięcej czasu razem i z naszymi dziećmi i żyć bardzo prosto, szanując innych i środowisko. Życzymy tego też Twojej Rodzinie. Mamy nadzieję, że Tuli pozwoli Wam przeżyć wiele wspólnych, fajnie spędzonych chwil.
Dodaj napis

1 komentarz:

  1. Przepiękna i wzruszająca historia. Gratuluję odwagi w spełnianiu marzeń.

    OdpowiedzUsuń